O Kruczym Zamku Matsumoto pisałam TUTAJ, ale Matsumoto to nie tylko zamek!
Po prawie dwugodzinnej jeździe samochodem bardzo głodni dotarliśmy do celu naszej wycieczki, czyli miejscowości Matsumoto. Od razu zaczęliśmy szukać jakiejś restauracyjki by napełnić brzuchy. W Japonii małych restauracyjek jest mnóstwo, na każdym rogu conajmniej jedna. Większość jest w przystępnych cenach i to gdzie zjemy zależy jedynie od tego co chcemy zjeść.
My, przez przypadek, znaleźliśmy się w bardzo porządnej, tradycyjnej restauracji, gdzie klientami byli głównie panowie w białych koszulach i garniturach oraz starsze panie bardzo porządnie ubrane. Pora obiadowa - prawie wszystkie stoliki zajęte, ale jednak znalazł się dla naszej siedmioosobowej grupki duży okrągły stół w oddzielnym pokoiku.
Menu bardzo mile nas zaskoczyło - dla każdego znalazło się coś pysznego i to po bardzo przystępnych cenach (dużo niższych od tych w restauracji na stoku).
Po obiedzie nadszedł czas by zwiedzić zamek, jednak najpierw musieliśmy się trochę powygłupiać by się rozgrzać.
Na drzewie przed zamkiem siedziało olbrzymie ptaszydło - orzeł?
Gdy poszukiwaliśmy kościoła katolickiego w okolicach Hakuby, to okazało się, że jest on właśnie w Matsumoto.
Kościół, w którym byliśmy w Boże Narodzenie z zewnątrz w ogólne nie przypominał kościoła, ten jednak wyglądał jak "normalny" kościół:
Przeszliśmy też obok jinja (czyli chramu shintoistycznego, czyli miejsca kultu religii shinto). Był to jakby mały ogródek z kilkoma małymi budynkami. Przed bramą była studnia z wodą (temizuya) do obmycia rąk i ust.
Następne zdjęcie jest ... śmieszne, bo ten samochód tak jakoś tam nie pasuje. Chodziło mi jednak o tę grubą linę, którą jest przewiązane drzewo. Niestety nie wiem co oznaczają przywiązane do liny rzeczy.
Dopiero w drodze powrotnej do samochodu zobaczyliśmy mapkę Matsumoto :-) Jak widać jest tu jeszcze dużo innych ciekawych miejsc do zwidzenia.
Nie był to koniec wycieczki - następnym punktem programu była historyczna miejscowość Obuse. Dojechaliśmy tam jednak po zmroku, więc niewiele udało nam się zobaczyć.
Zosia z Perry'm poszli na sztuczny stok trenować skoki narciarskie i snowboardowe, a ja z resztą "wycieczki" udałam się do onsen - czyli spa z gorącymi źródłami. Polecam!
Po prawie dwugodzinnej jeździe samochodem bardzo głodni dotarliśmy do celu naszej wycieczki, czyli miejscowości Matsumoto. Od razu zaczęliśmy szukać jakiejś restauracyjki by napełnić brzuchy. W Japonii małych restauracyjek jest mnóstwo, na każdym rogu conajmniej jedna. Większość jest w przystępnych cenach i to gdzie zjemy zależy jedynie od tego co chcemy zjeść.
My, przez przypadek, znaleźliśmy się w bardzo porządnej, tradycyjnej restauracji, gdzie klientami byli głównie panowie w białych koszulach i garniturach oraz starsze panie bardzo porządnie ubrane. Pora obiadowa - prawie wszystkie stoliki zajęte, ale jednak znalazł się dla naszej siedmioosobowej grupki duży okrągły stół w oddzielnym pokoiku.
Wejście do restauracyjki |
Szyldy z nazwami ulic |
Menu bardzo mile nas zaskoczyło - dla każdego znalazło się coś pysznego i to po bardzo przystępnych cenach (dużo niższych od tych w restauracji na stoku).
Pyszny zestaw dla Jasia za jedyne 880 Yenów |
Mój zestaw równiez kosztował jedynie 880 yenów |
Na drzewie przed zamkiem siedziało olbrzymie ptaszydło - orzeł?
Add caption |
Kościół, w którym byliśmy w Boże Narodzenie z zewnątrz w ogólne nie przypominał kościoła, ten jednak wyglądał jak "normalny" kościół:
Przeszliśmy też obok jinja (czyli chramu shintoistycznego, czyli miejsca kultu religii shinto). Był to jakby mały ogródek z kilkoma małymi budynkami. Przed bramą była studnia z wodą (temizuya) do obmycia rąk i ust.
Następne zdjęcie jest ... śmieszne, bo ten samochód tak jakoś tam nie pasuje. Chodziło mi jednak o tę grubą linę, którą jest przewiązane drzewo. Niestety nie wiem co oznaczają przywiązane do liny rzeczy.
Dopiero w drodze powrotnej do samochodu zobaczyliśmy mapkę Matsumoto :-) Jak widać jest tu jeszcze dużo innych ciekawych miejsc do zwidzenia.
Nie był to koniec wycieczki - następnym punktem programu była historyczna miejscowość Obuse. Dojechaliśmy tam jednak po zmroku, więc niewiele udało nam się zobaczyć.
Zosia z Perry'm poszli na sztuczny stok trenować skoki narciarskie i snowboardowe, a ja z resztą "wycieczki" udałam się do onsen - czyli spa z gorącymi źródłami. Polecam!
Comments
Post a Comment