Skip to main content

O wielojęzyczności w naszej rodzinie (cz.1)

W zeszłym tygodniu filmik na vlogu mojej córki, Zosi, wywołał dość duże zainteresowanie wśród rodzin mających wielojęzyczne dzieci. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się tego.
Kilka osób poprosiło mnie bym się podzieliła moimi doświadczeniami w nauczaniu języka polskiego i w podtrzymywaniu zainteresowania tym językiem u starszych dzieci i młodzieży.
Chciałabym jednak na samym początku zaznaczyć i podkreślić, że sposób w jaki uczę  moje dzieci języka polskiego nie opiera się na żadnych teoriach językoznawczych, lingwistycznych czy też edukacyjnych. Jedyne co mną kieruje to intuicja i głęboka chęć zakorzenienia w moich dzieciach znajomości i miłości do mojego ojczystego języka, kultury, historii i literatury polskiej. Chociaż od wielu lat mieszkam poza granicami kraju, to nadal czuję się w 100% Polką i wszystko co polskie jest mi bliskie.
Zosia z tata w USA

Nasza historia zaczyna sie w połowie lat 90-tych, gdy jeszcze przed zamążpójściem omawiałam z przyszłym mężem przyszłość naszych przyszłych dzieci. Oboje postanowiliśmy, że dzieci będą musiały poznać kulturę i język obu krajów, że żadna ze stron nie będzie faworyzowana i że najlepiej dla nas byłoby gdybyśmy mieszkali w 'trzecim kraju', czyli nie w Polsce, ani też na Tajwanie. Niestety ten ostatni punkt 'naszej umowy' nie za bardzo nam wyszedł, gdyż od 11 lat mieszkamy właśnie na Tajwanie.
Zosia urodziła się w USA. Od samego początku mówiłam do niej po polsku, a mąż po chińsku. Przy czym ja z mężem rozmawiałam po angielsku. Tak jest nadal.
W USA tylko ja i mąż zajmowaliśmy się Zosią. Rodziny nasze były daleko, ja nie pracowałam, więc caly czas poświęcałam jej. Dużo jej czytałam, głównie po polsku i trochę po angielsku. TV był wyłączony.
Gdy Zosia miała dwa lata przeprowadziliśmy się do UK i tam zaczęła chodzić do przedszkola montessoriańskiego. Ja natomiast zaczęłam studiować edukację metodą Montessori. Praktyki miałam w przedszkolu, do którego chodziła Zosia, więc po raz pierwszy oficjalnie zostałam jej nauczycielką.
Nie zmieniło to mojego postanowienia o mówieniu do Zosi tylko po polsku. Gdy do innych dzieci zwracałam się po angielsku, do Zosi zawsze mówiłam po polsku. Na szczęście ani dyrektorka przedszkola, ani rodzice czy też inne dzieci nie mieli nic przeciwko temu, a wręcz podziwiali moją wytrwałość. Zosia odpowiadała mi również po polsku, a innym nauczycielkom po angielsku.
W domu dochodził trzeci język, chiński. Ponieważ jednak mąż większość czasu spędzał poza domem, to Zosi chiński nie miał zbyt dużych szans w porównaniu z polskim i angielskim.
Zosia i dwie tajwanskie kolezanki w UK.

Już w USA wpadliśmy na pomysł znalezienia innych rodzin z Tajwanu lub Polski i zaprzyjaźnienia sie z nimi. Chodziło nam nie tylko o to byśmy my dorośli mieli z kim porozmawiać w ojczystym języku, ale również by Zosia poznała inne dzieci mówiące po polsku lub po chińsku. Ze znalezieniem Tajwańczyków w mieście, w którym mieszkaliśmy nie mieliśmy problemów, gorzej było z rodzinami polskimi. Jedynymi Polakami była stara emigracja powojenna.
Zosia z Jackiem, polskim kolega w UK.

W UK znowu zaczęliśmy szukać znajomych i udało się! Zaprzyjaźniliśmy sie z kilkoma rodzinami tajwańskimi i jedną polską (nadal jesteśmy z nimi w kontakcie). Z polską rodziną spotykaliśmy się co tydzień. Dzieci były w prawie tym samym wieku, bawiły się razem i rozmawiały po polsku. Razem też przygotowywaliśmy i spędzaliśmy święta (malowanie jajek, lanie wosku, robienie ozdób na choinkę itp). W ten sposób dzieci poznawały również polskie zwyczaje.

Co roku jeździliśmy również do Polski na miesięczne wakacje. Zosia poznawała nowe koleżanki i kolegów. Miała kontakt z polską stroną rodziny. (Na Tajwan również jeździliśmy, ale nie tak często). Ja z kolei zaopatrywałam się w kolejne tomy polskiej literatury dziecięcej.

Zosia z kolezanka w Polsce.



 Zosia zaczęła mówić w miarę późno, gdy miała trzy lata znała sporo wyrazów i zwrotów w trzech językach, ale właściwie nie mówiła pełnymi zdaniami. Około czwartych urodzin mówiła już płynnie po angielsku i po polsku, rozumiała też wszystko po chińsku. Tak więc długo, długo nie było nic, a później nagle zaczęła mówić jak najęta. Przez jakiś czas mieszała 2-3 języki w jednym zdaniu, ale w miarę upływu miesięcy coraz lepiej zaczęła rozdzielać te języki.
Od najmłodszych lat wiedziała, że ludzie mówią w różnych językach i że niekoniecznie wszyscy znają te same języki co ona. Często więc pytała się w jakim języku ma mówić do nowopoznanej osoby.

Nasz pobyt w UK dobiegł końca, gdy Zosia skończyła 4 lata. O dalszej drodze do wielojęzyczności w następnym poście.

Comments

  1. Doroto! Dziękujemy za ten post! Już tu widać jakie sprzyjające wielojęzyczności warunki udało Ci się intuicyjnie stworzyć: Zosia wystarczająco długo była z Tobą w domu, w przedszkolu też miała Ciebie i Twój język. Myslę,że niebagatelne znaczenie ma też pedagogika Montessori!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zdaję sobie sprawę, że im dlużej się przebywa z dzieckiem, tym łatwiej "łapie" ono język. Ja miałam i nadal mam to szczęście, że mogę sobie pozwolić na przebywanie z dziećmi w domu. W następnych postach będzie więcej o tym jak "nauczyć" dzieci kochać język polski, naszą kulturę i zwyczaje.

      Delete
  2. Dziękuję Ci bardzo, Dorotko za Waszą historię. Zgadzam się z Tobą całkowicie, że mama przebywająca w domu to dla dzieci prawdziwy skarb. Codziennie przypominam sobie, jak wielkie mam szczęście, że tą moją obecność mogłam moim dzieciom podarować. Już nie mogę doczekać się następnych odcinków :-)

    ReplyDelete
  3. Dzieki Doroto za poczatek Waszej historii, przeczytalam go z bardzo duza uwaga, gdyz moj najstarszy synek ma wlasnie cztery lata, wiec odnajduje sie wielu aspektach. Mam pytanie: jak udawalo sie Wam sprawic, zeby w trakcie spotkan z polska rodzina dzieci rozmawialy ze soba po polsku? ja czesto inicjuje takie spotkania, ale dzieciaki (w wiekszosci dwujezyczne, uczeszczajace do francuskich szkol) szybko w zabawie przechodza na jezyk francuski wlasnie...pozdrawiam i cezkam na ciag dalszy Twojej opowiesci!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Gdy Zosia byla mala, to dzieci naturalnie rozmawialy ze soba po polsku. Moze dlatego, ze oboje rodzice byli Polakami, wiec w domy panowal polski? Poza tym zawsze my, mamy, bylysmy w poblizu i czasami rowniez angazowalysmy sie w zabawe uzywajac jedynie jez. polskiego. Teraz jest troche inaczej, dzieci sa juz starsze i rzeczywiscie czesto latwiej im porozumiewac sie po chinsku, ale o tym wiecej w nastepnym odcinku :-).

      Delete
  4. Doroto, mam wyjątkowo zabiegany tydzień, a świerzbi mnie, żeby na wszystko odpisywać natychmiast. Nie mam jak, więc chociaż napiszę tutaj o ostatnich przemyśleniach.

    Po pierwsze się powtórzę: bardzo jestem Ci wdzięczna za "podzielenie się" z nami swoją Zosią. Dziękuję też za skontaktowanie się ze mną i również za ten wpis.

    To, co "opowiadałaś" mi wcześniej, jak i to, o czym tu piszesz, umacnia mnie w przekonaniu, że istnienie jednak wspólny mianownik sukcesu wychowania dzieci dwujęzycznych: czas, czas, czas i jeszcze raz czas na przebywanie z dzieckiem (i oczywiście mówienie do niego wówczas w języku mniejszościowym).

    Podobno koniecznym minimum do wpojenia drugiego (trzeciego?) języka jest przenaczenie na kontakt z nim 16 godzin tygodniowo. ("Płakałam" nad tym fantem na moim blogu, o tutaj http://kozaikozak.blogspot.com/2012/11/biaa-flaga.html, bo nie mam kontaktu z Polską, mam bardzo rzadki kontakt z innymi Polakami, Skype działa tylko w jedną stronę - słyszę rodzinę, oni mnie nie - i tak naprawdę owe 16 czy więcej czy mniej umownych godzin kultury i języka polskiego do przekazania dzieciom spoczywa tylko na moich barkach, a ponieważ pracuję zawodowo - niezależnie od wymiaru godzin - nie mam do dyspozycji tyle czasu ;-)

    Abstrahując od moich przeciwności losu, tak jak wcześniej gdzieś wspomniałam, coraz wyraźniej widzę, co oznacza w praktyce nauczenie dziecka drugiego języka: najlepiej, aby mama (jeśli to ona uczy języka mniejszościowego) nie pracowała zawodowo, ewentualnie pracowała dorywczo i najlepiej przy dziecku. (Twoja sytuacja była niesamowicie wyjątkowa, że mogłaś być w pracy z Zosią, tj. że pozwolono Ci zwracać do niej po polsku.)

    To, że rodzic musi z czegoś zrezygnować, aby wychować dzieci na dwujęzyczne opisywała na swym blogu jedna z Polek mieszkająca na stałe we Francji. Nie zapomnę, jak uderzyło mnie zdanie, że ta mama świadomie zrezygnowała z pracy zawodowej, aby zostać w domu i nauczyć swoich synów posługiwać się w tej samej mierze i polskim i francuskim. (W tej chwili to już też nastolatkowie jak Twoja Zosia.)

    Reasumując, coraz bardziej skłaniam się ku teorii, że techniki nauczania technikami, ale to ilość czasu przeznaczonego na przekazywanie języka jest kluczowa. I w moim przypadku to jest prawdziwy orzech do zgryzienia. ;-) Jeszcze raz dzięki za wszystko. Odezwę się wkrótce!


    ReplyDelete
    Replies
    1. Sylabo, jak zwykle trafiłaś w sedno! To jest chyba jakaś prawidłowość. Wśród wielojęzycznych rodzin, które znam, dzieci mam, które szybko wróciły do pracy w pełnym wymiarze, mają teraz spore kłopoty z utrzymaniem języka mniejszościowego. Najlepszy kompromis dla pracującej mamy to polska babcia. Gdyby tylko nie była tak daleko :-(

      Delete
    2. Oj, tak, przebywanie z dzieckiem daje duzo. Ja mam to wyjatkowe szczescie, ze moglam i moge byc w domu z dziecmi. (Wiem, ze niektore mamy, nawet gdy sytuacja materialna ich do tego nie zmusza, to jednak nie moga zyc bez pracy :-) ). Jednak wysylajac dzieci do przedszkola, a pozniej szkoly nadal mozemy rozwijac w dzieciach zainteresowanie wszystkim co polskie. W kolejnych postach napisze wiecej o tym jak, wg mnie, mozna sobie z tym radzic.
      Pozdrawiam wszystkie zapracowane mamy.

      Delete
    3. Aneto, dzięki! To sedno, chyba, trafiło mnie ;-) Od dawna mi
      kołatało po głowie, że jakaś polska "stacja domowa" w osobie rodzica musi grać najlepiej non-stop. :-)

      Doroto, jest tak jak mówisz - czasem to mus, czasem wybór osobisty do pracy zawodowej zagania. Najgorzej, gdy jest się zmuszonym "pójść do pracy" wbrew sobie. W każdym razie będę zaglądać, rad słuchać, bo każda jest dla mnie na wagę złota.

      Delete
  5. No z naszych dyskusji i dociekań wynika, iż dwie są najważniejsze sprawy dla nas: czas i pozytywne podejście. W tedy już nie jest tak ważne jak: byle dużo i z serca:-)

    ReplyDelete
  6. A jeszcze dodam, że może jednak te dociekania teoretyczne też są potrzebne... bo może komuś coś pozwolą sobie uświadomić...
    No muszę bronić swego teoretycznego podejścia:-) chociaż z gruntu, i całe szczęście, we wszystkim o czym piszę, jestem też długoletnim praktykiem... uff... ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Praktyka teorii nie szkodzi i odwrotnie. Są jak dwa końce kija - nieodzowne ;-)

      Delete
    2. Elżbieto, oczywiście, że teoria też się przydaje. Ja jednak po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiałam. :-)
      Teraz jednak chętnie coś nie coś poczyatm i się dokształcę, by w przyszłości mieć więcej argumentów w dyskusji z mamami (i tatusiami), uważającymi, że nie potrzeba uczyć dzieci języka polskiego, gdyż jest to zbyt trudne i czasochłonne.
      Zapraszam do lektury drugiej części historii naszej rodziny :-)

      Delete
  7. Witam,
    Kilka dni temu odkrylam Pani bloga. Przeczytalam go w calosci i jestem pod wrazeniem :)
    Jestem mama trojka dzieci : syn ma 4 lata, corka 2, drugi syn 7 mscy. Wiem, jeszcze daleka droga przede mna :) Jestem Polka, maz jest Francuzem. Obecnie mieszkamy w USA. Dzieci sa trojjezyczne, przy czym jezyk polski jest najsilniejszy. Jestem z dziecmi w domu.
    Czytalam, iz edukujecie Panstwo rowniez po angielsku. Czy zna Pani strone Easy Peasy All in One Curriculum? http://allinonehomeschool.com/ Mysle, iz mogla by byc pomocna :)
    Pozdrowienia z USA

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witam Urszulo na moim blogu!
      Na pewno masz ręce pełne roboty z trójka takich maluchów. Czy również zamierzasz sama uczyć dzieci w domu?
      Dzięki za link do strony Easy Peasy, znalazłam na niej sporo ciekawych link'ów.
      Pozdrawiam z upalnej wyspy.

      Delete
  8. Witam ponownie :)
    Czy jestem zajeta? Jest takie powiedzenie ' dni sa dlugie, ale lata bardzo krotkie'. Wiem, iz ten etap w moim zyciu minie bardzo szybko i zanim sie obejrze, bede tesknic za dniami pelnymi wrazen :)
    Mysl o edukacji domowej ciagle nie daje mi spokoju, ale chyba jednak nie zostanie zrealizowana. W miejscu, gdzie mieszkamy, jest wspaniala szkola Montessori . Bezplatna :) Zajecia koncza sie o 15.30, nie ma pracy domowej. Przyjmuja dzieci od 6 do 15 lat.
    Od jakiegos czasu staram sie wprowadzac rozne aktywnosci inspirowane pedagogika Marii Montessori do naszych zabaw i mimo, iz wydaje mi sie, ze robie tak niewiele, rezultaty sa bardzo widoczne :) Starszy syn ma cztery lata (i 10 dni :). Umie juz bardzo dobrze czytac ( na razie po angielsku, zbieram materialy do francuskiego i polskiego), liczy bez zastanowienia do 100 i dalej (najczesciej skaczac jednoczesnie na trampolinie), dodaje, odejmuje, zaczyna mnozyc (liczby 4-ro cyfrowe, na zlotym materiale). Uwielbia przyrode, godzinami potrafi obserwowac owady, slimaki i inne zyjatka. Opowiada, co zaobserwowal lub przeczytal. Jest bardzo samodzielny, pomaga tez mlodszemu rodzenstwu. Interesuje sie geografia, potrafi wymienic kontynenty, oceany (spiewa o tym piosenki :), wie, gdzie zyja zwierzeta (w jakim biomie, na jakim kontynencie). Powoli (na jego zyczenie) zaczynamy zglebiac temat ludzi zyjacych w roznych zakatkach swiata. Zaczyna zadawac tez pytania o ludzkie cialo, zaczynam gromadzic materialy :) Przed chwila pomogl mi zrobic lunch. Wymieszal ciasto na nalesniki. Ja smazylam, on smarowal dzemem, zwijal w ruloniki i ukladal na talerzach. Odszypulkowalam truskawki, Rayan umyl je, wrzucil do blendera, obral banany, wycisnal miod z butelki, dolal mleko i zrobi milkshake :) Ten dumny usmiech na widok wlasnorecznie przygotowanego posilku wart byl spedzenia w kuchni wiecej czasu (maluchy spaly).
    Dwuletnia corka idzie dzielnie w jego slady.
    Nie pisze tego, aby pochwalic sie dziecmi ;) Wiem, iz w ogromnej mierze jest to zasluga podejscia do Dziecka, ktore odkrylam wraz z pedagogika Montessori. Jestem przekonana, iz wybierajac te sciezke, moje dzieci beda kochaly poznawanie swiata, beda robily to z radoscia i dziecieca dociekliwoscia.
    Mamy rowniez druga opcje: szkola francusko-amerykanska. Realizuje program nauczania z obu panstw. Jest w sasiednim miescie, rowniez jest bezplatna :)
    'Troche' sie rozpisalam. Juz tak mam, trudno :) Jezeli chce Pani poznac nas blizej lub ma jakies pytania (sporo czytam o edukacji alternatywnej), prosze smialo pisac na maila u.dziri (at) gmail.com
    Zabieram dzieci na basen (jest pod blokiem) :) Trzeba korzystac z kalifornijskiego slonca :)

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Animals Classification Lapbook

Last week Jaś has been very busy working on the animal classification lapbook. Lately it's been very difficult to get him interested in doing any kind of project, but to my surprise he has finished this lapbook in just a few days! I am really proud of him. I used a ready lapbook template from the wonderful Homeschool Share website, but I asked Jaś to writ all the information in his own handwriting instead of just printing the prepared text. Here are the photos of his lapbook: Jaś adding the finishing touches to the lapbook cover: Lapbook cover: The inside of the lapbook: Inside 'Classifying Living Things ': Animals with and without backbones are called:  Inside 'What are the four main Invertebrate Classes?': Inside 'What are the five Vertebrate Classes?': Mollusk characteristics Annelid characteristics: Arthropod characteristics: Echinoderm characteristics: Fish characteristics: Reptile char

Czworokąty - lapbook

Niedawno pisałam o Jasia lapbooku o TRÓJKĄTACH . Teraz czas na pokazanie naszego lapbooka o CZWOROKĄTACH.  Praca w toku Już prawie gotowy Strona tytułowa Kilka słów o trapezach Równoległoboki I na koniec - prostokąty i kwadraty Taka forma uporządkowania wiadomości geometrycznych bardzo Jaśkowi odpowiada. Wszystko jest przedstawione jasno i przejrzyście. No i zawsze można wrócić do takiego lapbooka, otworzyć go i przypomnieć sobie co nie co.

Skąd się bierze 13-ty miesiąc w roku?

Tak zwany kalendarz chiński jest kalendarzem księżycowo-słonecznym, gdyż jest oparty na ruchu księżyca i słońca. Często jest też nazywany kalendarzem księżycowym, kalendarzem rolniczym 農曆 [nónglì] , kalendarzem Yin 陰曆 [yīnlì] lub też starym kalendarzem 舊曆 [jiùlì]. Czy wiecie, że czasami w kalendarzu księżycowym jest 13 miesięcy? I właśnie w tym roku będziemy mieć taką sytuację. Miesiąc to czas pełnego obrotu Księżyca wokół Ziemi. Księżyc okrąża Ziemię w ciągu 27,3 dnia. Z kolei Ziemia okrąża Słońce w 365 dób, 5 godzin, 48 minut i 46 sekund. Po obliczeniach okazuje się, że jeden rok słoneczny równa się 12 7/19 miesiąca księżycowego lub też 19 lat słonecznych równa się 235 miesiącom księżycowym. Jest to podstawa kalendarza księżycowo-słonecznego, a więc również kalendarza chińskiego. Innymi słowy: Chiński kalendarz opiera się na fazach księżyca. Miesiące chińskie zaczynają się od nowiu i pełnia księżyca wypada 15 dnia miesiąca. Ponieważ nów jest co 29½ dnia, chińskie miesiące kale