Po przylocie do Japonii miałam PLANY na dwutygodniową kwarantannę. Miałam nadzieję, że spędzę ten czas czytając, oglądając Netflix, pisząc na blogu, chodząc na spacery, ale... życie i dom mieli inne plany. O odśnieżaniu, które zajęło nam równo dwa tygodnie, pisałam w poprzednim wpisie TUTAJ. Teraz czas na kolejną pracę, która zajęła mi kilka ładnych parę dni.
Gdy dotarliśmy do Hakuby, w domu było bardzo zimno, 10°C. Musieliśmy szybko ogrzać dom, bo nie dało się nawet nawet usiąść bez przymarznięcia do stołka. Włączyliśmy wszystkie piecyki, by szybko ogrzać dom.
Okazało się także, że nie ma ciepłej wody! To było nawet gorsze od zimnicy! Na piętrze nie można było nawet odkręcić kranów, tak jakby zamarzły. Z włączonymi wszędzie grzejnikami i po grubymi kołdrami poszliśmy spać.
...
Rano obudziliśmy się w wodzie "po kostki" na parterze, a na piętrze z gejzerem tryskającym w łazience po sam sufit! Łazienka i korytarz na piętrze były całkowicie zalane. Na parterze sytuacja była jeszcze gorsza - korytarz, dwa pokoje, łazienka i rupieciarnia były pod wodą, a na dodatek na podłodze była wykładzina. Jak to zobaczyłam, to się po prostu popłakałam.
W jednym z pokoi mogliśmy zdjąć wykładzinę, gdyż była ona ułożona z małych kwadratów. W drugim pokoju podnieśliśmy wykładzinę by warstwa pod spodem również miała szansę wyschnąć. Cały parter ogrzewaliśmy czym się tylko dało.
Comments
Post a Comment