Co roku na Wielkanoc, a czasami i na Boże Narodzenie, zapraszamy do domu innych Polaków. Czasami są to osoby będące na Tajwanie jedynie przejazdem, innym razem zamieszkałe tam od dłuższego czasu, ale nie mające z kim spędzić Świąt. Nasz dom jest zawsze otwarty i z każdym chcemy się podzielić święconym jajkiem lub opłatkiem. Zawsze jest to dla nas mile spędzony czas i okazja do podtrzymania polskich tradycji świątecznych.
W tym roku jest oczywiście inaczej. Dzieci i Tim są sami w domu, nikogo nie zaprosili, bo i nie za bardzo mieli możliwość przygotowania wielkanocnego poczęstunku dla większej ilości osób. Większość naszym znajomych Polaków na Tajwanie wie, że nie ma mnie z dziećmi, część z nich, po tym jak dowiedziała się, że Tim zostaje sam z dziećmi oferowała pomoc, mówiła, że chętnie zaprosi na Wielkanoc. Jednak jak co do czego przyszło, nikt nie zadzwonił, nikt nie zaprosił, nikt się nie zainteresował.
Rozmawiałam dzisiaj z dziećmi, były zdziwione, że po polskiej Mszy Świętej wszyscy się rozeszli. Nawet te osoby, z którymi co miesiąc po Mszy chodziliśmy razem do restauracji na lunch.
Zosia i Jaś co roku przygotowywali małe upominki, np. czekoladki, lizaki, dla innych polskich dzieci. W tym roku nie dali rady sami się tym zająć. Nikt inny też nie pomyślał o tym. Smutno im było.
Tajwańska część rodziny też "olała" Święta, bo chociaż są Chrześcijanami, to Wielkanocy nigdy specjalnie nie obchodzą. Idą do kościoła na swój "service" i to wszystko. Zaproszeni przez Tima na podwieczorek do nas do domu stwierdzili, że są zmęczeni, bo byli już dzisiaj w kościele i nie chce im się drugi raz wychodzić z domu.
Gdybym tylko mogła natychmiast poleciałabym do domu, do dzieci.
Jeszcze pięć tygodni temu nie tak sobie wyobrażałam te Święta...
W tym roku jest oczywiście inaczej. Dzieci i Tim są sami w domu, nikogo nie zaprosili, bo i nie za bardzo mieli możliwość przygotowania wielkanocnego poczęstunku dla większej ilości osób. Większość naszym znajomych Polaków na Tajwanie wie, że nie ma mnie z dziećmi, część z nich, po tym jak dowiedziała się, że Tim zostaje sam z dziećmi oferowała pomoc, mówiła, że chętnie zaprosi na Wielkanoc. Jednak jak co do czego przyszło, nikt nie zadzwonił, nikt nie zaprosił, nikt się nie zainteresował.
Rozmawiałam dzisiaj z dziećmi, były zdziwione, że po polskiej Mszy Świętej wszyscy się rozeszli. Nawet te osoby, z którymi co miesiąc po Mszy chodziliśmy razem do restauracji na lunch.
Zosia i Jaś co roku przygotowywali małe upominki, np. czekoladki, lizaki, dla innych polskich dzieci. W tym roku nie dali rady sami się tym zająć. Nikt inny też nie pomyślał o tym. Smutno im było.
Tajwańska część rodziny też "olała" Święta, bo chociaż są Chrześcijanami, to Wielkanocy nigdy specjalnie nie obchodzą. Idą do kościoła na swój "service" i to wszystko. Zaproszeni przez Tima na podwieczorek do nas do domu stwierdzili, że są zmęczeni, bo byli już dzisiaj w kościele i nie chce im się drugi raz wychodzić z domu.
Gdybym tylko mogła natychmiast poleciałabym do domu, do dzieci.
Jeszcze pięć tygodni temu nie tak sobie wyobrażałam te Święta...
Przykre to :( Przesyłam dużo ciepłych myśli i życzę wszystkiego najlepszego z okazji Świąt!
ReplyDeleteDziękuję. Mam nadzieję, że Twoje Święta są weselsze.
DeleteJesteś duchem ożywczym spotkań, podtrzymujesz tradycję i jak Ciebie brakuje, inni o tym nie myślą... Szkoda. Ale, z drugiej strony, za chwilę wrócisz na Tajwan, wszystko wróci do normy, a Twoje dzieci zdały sobie sprawę, jaką mają wspaniałą mamę. Że KAŻDY drobiazg, KAŻDY kontakt, KAŻDA tradycja to wysiłek. I że mało komu się tak naprawdę chce. Więc na przyszłość będą wiedziały, w którą chcą iść stronę - tych, którzy tylko chcieliby, czy tych, którzy faktycznie coś robią.
ReplyDeleteDzięki. No właśnie, często zadaję sobie pytanie dlaczego innym się nie chce? Mam nadzieję, że Twoje święta 清明 i 復活 wypadły miło, rodzinnie i smacznie. Pozdrawiam świątecznie.
ReplyDeleteJa mieszkam w Polsce i też często czuje to co Ty ...
ReplyDelete